poniedziałek, 9 lipca 2012

done

Nie bylo latwo... ;)
Dzieci polozyly sie pozno spac i rano nie moglam ich dobudzic. tragedia... jakims cudem udalo mi sie je zmusic do umycia i ubrania, ale co sie nawkurzalam to moje...;P
Potem okazalo sie, ze Karen <sprzataczka> nie moze dzisiaj przyjsc wiec jej robota przypadla mi. Tak wiec odkurzanko i zmywanko ;)) potem wlasna praca czyli pokoje dzieci i ich pranie. matko, czemu one zawsze maja tak duzo do prania....?;/ spacer z psami tez nie nalezal do najprzyjemniejszych, Cocoa uraczyl mnie widokiem przezutego zajaczka. mniam. Sa tutaj miliony zajecy, podczas polgodzinnego spaceru widze zawsze z 5-6 conajmniej. a jeszcze wiecej martwych na drodze...;P
Pozniej jakas znajoma rodziny podrzucila mi dziewczynki do domu i od 15 do 18:30 musialam sie nimi zajmowac...;P najgorzej bylo z zadaniem domowym, no po prostu cud sie zdarzyl, ze udalo mi sie je usadzic na miejscu. mialam ochote je zabic przez chwile, na szczescie okazuje sie, ze mam mase cierpliwosci, uf. Pogoda jest piekna wiec po jedzeniu wybralysmy sie  na dluuugi spacer na ich lake. wszystko ogrodzone wiec dzieci i psy moga sobie latac gdzie sobie zachca, a au pair moze sie spokojnie rzuc trawe i obserwowac z boku. oczywiscie nie za dlugo, bo dzieciom wszystko nudzi sie po 5 minutach i chca robic co innego. ale i tak nie jest zle ;)) wrocilsmy do domu i powroceni byli rowniez Lisa z Billem. zawsze pytaja czy chce zjesc z nimi, na poczatku nie chcialam, ale udalo mi sie przelamac co bardzo ich (mnie rowniez) cieszy. poprzednia au pair nigdy z nimi nie jadla, i niech zaluje. Lisa robi smaczne <chociaz dziwne> rzeczy, a przynajmniej mozna sie pouczyc jezyka rozmawiajac albo chociaz sluchajac jak rozmawiaja. dzisiejszy obiad : pieczone nieobrane ziemniaki, smazona cukinia, gotowana kukurydza, pieczona ryba plus jakies smazone zielsko. jestem alien i zawsze musze pytac co jak i z czym to sie je, ale oni dzielnie mi wszystko tlumacza. ;)
Posprzatalam po obiedzie, bo widzialam, ze Lisa jest zmeczona a jeszcze musi uporac sie z bachorkami i polozyc je spac. nigdy zadnych dzieci, nie nie nie. jestem tak okropnie mila, ze pomoglam im zebrac pozeczki, a nastepnie nawet obejrzalam z nimi jakis nudny film. ( w tym momencie dziekuje siostrze Kamili, ze umiem powiedziec po rosyjsku 'jak sie nazywasz?' bo film byl w polowie po rosyjsku i tak sobie moglam zablysnac...;))

jutro druga lekcja jazdy. good luck allie.

3 komentarze:

  1. czytając to o zajęcach pojawił mi się przed oczyma kadr jak z horroru :D
    meeega ta Twoja wyspa!

    OdpowiedzUsuń
  2. hha ty zające, a ja dziś widziałam śmierć jaszczurki, jedna z dziewczynek przyniosła ją zadowolona do domu, potem niechcący ją zabiła i zostawiła taką na dywanie, bo zaczęła jej się bać hahah oj dzieci czasami bywają denerwujące i najlepszy to sposób na ćwiczenie cierpliwości : D

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj taak cierpliwość to drugie imię operki ;P hihihih Good luck ;)

    OdpowiedzUsuń